czwartek, 11 października 2012

tożsamość Jezusa - próba wniknięcia, na roboczo

fragment pracy na zaliczenie z chrystologii, dzielę się bo mi się podoba

Dziś bez odpowiedniej wiedzy i osadzenia w kontekście religijności hebrajskiej odczytujemy słowa apologii własnej Jezusa już przez kalkę czasu, który minął od Jego męki, śmierci i zmartwychwstania. Wiemy jakie zarzuty przeciwko Wcieleniu Boga formułowano na przestrzeni wieków i jaką drogą Kościół amortyzował także pojawiające się systematycznie herezje na temat natury i tożsamości Jezusa. Każda taka konfrontacja rozegrana przez Kościół zwycięsko owocowała przepracowaniem prawd wiary i ukonstytuowaniem ich w dogmat. Każdorazowo działo się to w odniesieniu do fundamentu wiary jakim jest Słowo Biblii – Słowo samego Boga. W tym kontekście słowa apologi własnej Jezusa są nam niezbędnie potrzebne i dziś, by przypadkiem nie zapędzić się w kozi róg mówienia o Nim, bez Niego – bez posłuchu dla tego, co chce powiedzieć nam główny zainteresowany.
Z drugiej jednak strony pogłębianie znajomości kontekstu, w którym zostały wypowiedziane słowa obrony może pomóc nam i dziś w twórczym zaadaptowaniu nauki Mistrza z Nazaretu i właściwym zaaplikowaniu ich także niewierzącym. Słowo Jezusa JA JESTEM wypowiedziane w noc pojmania powaliło na ziemię oprawców – siła zatem apologii Jezusa to nie zwyczajna siła argumentu.
Dlatego miłuje Mnie Ojciec, bo Ja życie moje oddaję, aby je potem znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać. Taki nakaz otrzymałem od mojego Ojca (J 10, 17–18). Słowa te wypowiedziane przez Jezusa są wyrazem Jego panowania nad sytuacją także w momencie męki i śmierci. Tak jest gdy Jezus staje przed Piłatem: Nie miałbyś żadnej władzy nade Mną, gdyby ci jej nie dano z góry (J 19:10). Skazujący Jezusa tylko pozornie są scenarzystami wydarzeń. Skąd takie przekonanie u skazańca? Dylemat można ten rozstrzygnąć dwojako, albo był szaleńcem, albo – jeśli mówił prawdę – panował nad rzeczywistością dużo głębiej niż się wtedy wszystkim wydawało, a więc był Bogiem. Uderza w tych sytuacjach głęboka wolność Jezusa jako osoby – pomimo świadomie przeżywanej trwogi konania już w Getsemani.
Temu, kto nie kwestionuje autentyczności zapisu czwartej ewangelii uderzająco musi przemawiać fakt niezłomności ducha Jezusowego w tak granicznym momencie. Także brak jakiejkolwiek agresji czy szarpaniny ze strony Nazarejczyka z punktu widzenia nauk psychologicznych świadczy o głębokiej determinacji i poczuciu celowości cierpienia, oznacza panowanie nad lękiem, ostatecznie przezwyciężenie go. Dlatego ten obraz uważam za dobry punkt wyjścia we współczesnej debacie nad tożsamością Jezusa.
Świat dziś kocha ludzi mocnych witalnie i intelektualnie. Także w poszukiwaniach duchowych i swoistej emigracji ku religijności Wschodu tak naprawdę poszukuje pewnego rodzaju mocy, lub przynajmniej poczucia, że nad rzeczywistością – niezależnie od rozpatrywanej płaszczyzny – można zapanować. Jednocześnie nieuchronnie ten sam świat kapituluje w obliczu śmierci, choroby, klęsk i wszelkiego rodzaju cierpienia, któremu nie da się zapobiec przez współczesne – nie tylko farmakologiczne - medykamenty. A zatem jeśli tylko ktoś zgodzi się na uznanie tej prawdy musi uznać, że nasz świat potrzebuje właśnie takiego kogoś jak Jezus – potrzebuje właśnie takiego Boga, który nie zmienia rzeczywistości magicznie i bezboleśnie. Który nie jest tak groteskowo silny jak pogańscy bogowie. Który nie bawi się wichurą i żywiołem, by coś komuś udowodnić. Lecz schodzi sam na dno kary i cierpienia, nie tylko po to, by przemienić je od wewnątrz. Także po to, by pokazać człowiekowi do czego jest zdolna prawdziwa miłość.
Oczywiście to wszystko nie mieściło się w głowie uczonym w Piśmie. Oczywiście Ten 'słaby' Bóg nie pasuje kompletnie dziś do dążeń człowieka by być 'fit & healthly'. I tak samo oczywiście tylko On może być panaceum na tą łudzącą 'wolę mocy', która oszukuje kolejne pokolenia swoich ślepych zwolenników.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz